Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
115

nów obnażając się powoli.. Sen zimy jeszcze ją trzymał w powiciu.
Ranki téż były zimowe a zimne, choć dnie czasem ciepłe, a w południe przypiekało. — Wszystko zwiastowało, że nagle potém jak za odkryciem zasłony.. pękną wezbrane liście i młodą szatą odkryją się lasy zaspane..
Na Rusi w chłodnych puszczach, w których splecione gęszcze nie łatwo się ciepłe wciskają promienie, — jeszcze było głucho, — ale w umysłach drżało przeczucie innego zmartwychwstania, i innéj wiosny. Zwiastowała się ona wszędzie, choć pochwycić nie było podobna jak i czém.. Coś o niéj mówiło, jakby głos z nieba.
Mimo czujności Moskali jak prąd elektryczny wieści przebiegały z matki Polski przez rozstawione straże, przez mury więzienne; przynosili je klucznicy i stróże turmowi; mimo pałapanych wysłańców szły posłuchy z wiatrami; mimo wyrwanych w Sybir spokojnych obywateli, których poczciwość czyniła podejrzanymi — bracia ich w ciszy sposobili się do nowéj pracy. — Nikt tego przekonania nie wpajał, nikt nie siał idei, a rodziła się wszędzie jedna. — Tak trwać nie może.. tak pozostać Bóg nie pozwoli...