Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
121

jakby tylko na polowanie. Wzięli więc z sobą strzelby i pieszo ze psem poszli powoli ku błotom..
Dopiero gdy się dobrze ode wsi oddalili, młody człowiek odwrócił się do Karola.
— Kochany panie, rzekł, nie dziwuj się, śmiesznéj może ostrożności naszéj; Moskwa już coś zwietrzyła, szpiegów do koła pełno.. musimy czuwać, aby się z ich szpon wyrwać.. Tutaj ani wieśniaka, ani żyda pewnym być nie można..
— Dobrze i ja wiem o tém, odezwał się Karol, bom się tu ledwie dostał, tak po wsiach nawet pilnują podróżnych... a po gościńcach co dnia spotkasz kibitki z kozakami, które na Sybir gdzieś naszych wywożą. Liczba porwanych już ogromna, a są to najpoważniejsi w kraju ludzie: Pauszowie, Dubrawski, Opat Kulikowski, którego gęba tyle biedy narobiła, Bohusze, Ochoccy, Sołtan, Horodyński... powleczeni już w Sybir... Na innych też skóra drży, po lasach się chowają...
— Więc się i nam nie zdziwicie, mówił oficer, ani panu Brygadyerowi, że skrycie jest zmuszony robić wszystko. Kopeć jest ztąd o milę na potaszowych górach... Tu u skraju lasu znajdziemy w gęstwinie parę osiodłanych koni, które