i stosy siekier, motyk i drągów sposobiono na pochód, którego niebezpieczeństwa przewidzieć można było, ale trudno odgadnąć, czém się one zwyciężyć dadzą.
Wśród tych przyborów dorywczych, partyzanckich, brygadyer sam się krzątał, rozporządzając wszystkiém, chodził z cicha, mustrując ludzi, wydając rozkazy, niepokojąc się tém, aby żołnierzowi, co niósł życie dla ojczyzny, nie zbrakło go czém podsycić. Wojsko, które się tak mozolnie przerzynać miało, nie mogło za sobą ciągnąć wozów i taborów, jak najwięcéj kłaść musiano na żołnierza.
Ujrzawszy przybywającego Karola Kopeć, podbiegł ku niemu.
— A no, co nam przynosicie? spytał.
— Naprzód siebie, ale to nie wiele warto, rzekł Pluta, potém wieści wcale nie dobre. Moskale są zawiadomieni o wszystkiém i pogotowiu, szpiegi im znać doniosły. Obsyłają się już, ażeby nas otoczyć, a drogi poprzecinać — prawdę rzekłszy, albo dziś lub jutro wymaszerować koniecznością, późniéj już być może niepodobieństwem krok uczynić... Kopeć ręką wskazał na wozy, i przygotowania.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
123