ło szeregami do koła rynku, odkryły si głowy... anioł ciszy przeleciał... wszystkich oczy podniosły się ku temu zjawisku, każdy uczuł święty dreszcz i jakby nowe razem męztwo wstępujące weń... X. Marek patrzał... milczał jeszcze, w tém jakby z jednéj piersi dobyła się chórem prośba...
— Błogosław! błogosław!
X. Marek zdawał się modlić, patrzał zdrętwiały na tę garść ludzi u stóp swoich i płakał... Gdyby jaśniejszy był dzień, widzieliby wszyscy dwa strumienie łez długie, które na białą spływały mu brodę.. Pod ręce trzymali go akolici... ujął nareszcie w dłoń kropidło, przeżegnał tłum i pokropił raz, przeżegnał drugi i trzeci... z bezsilnéj ręki wypadło kropidło... naówczas obie dłonie podniosłszy do nieba, oczy w niebo... natchniony mąż... stał jeszcze milcząc na modlitwie....
Cisza.... wśród któréj tylko szczebiot budzących się w drzewach ptasząt słychać było, cisza trwała długo jeszcze. Zdawało się, że z ust zamarłych słowo wyjść nie może, że niebo odmawia przez nie błogosławieństwa.
Strwożyły się serca...
Wtém nagle potężnym głosem zawołał, jak-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
141