Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
155

by jeden okrzyk czuły... ale nikt i głowy ku nim nie zwrócił — A ilekroć Królowi JMości podobało się z miasta wyruszyć na przejażdżkę, niepokój szerzył się natychmiast... W powietrzu było to poczucie, że radby był uciec od najukochańszego ludu w objęcia mniéj rozhukanych przyjaciół.... Przysięga u S. Krzyża po tylu innych, nie znalazła wiary, nie zapisała się nawet w pamięci... Ale téż tyle ich było! Z króla ucieczką — któż wie losy wojny! — miasto byłoby uważane jako osie gniazdo rewolucyi, czekałby go może los Oczakowa i Izmaiłowa....
Miasto więc strzegło go jako zakładnika... Król jedzie, towarzyszą mu pp. mieszczanie, opóźnia się nieco, szukają go zgubionego.
Na sam ś. Stanisław, ów dzień królewski, nikt nie pamiętał o królu Stanisławie... na zamku pusto było i głucho, kilka osób z rodziny i kilka wiernych przyjaciołek... posępnie... cicho. Nikt nie przyszedł z czołobitników zapalonych z podchlebstwy, nikt z oracyą od oratorów, nikt z odą od poetów; dopiero p. Zakrzewski przypomniawszy sobie uroczystość, wyprawił z Ratusza p. Wybickiego we fraczku... z komplementem dosyć suchym... ale trzeba było i za to podziękować...