tują ulicami, rzucając słowy jak iskrami... jak podpałą... — Zdrada! zemsta!!
Lud zawsze gotów do niewiary, bo ileż razy zdradzono — buchnął. — Do broni! do zbrojowni...
Dzieci chwytają za broń, bo silniejsze ręce poszły z łopatami na okopy, kobiety lecą do dział... Ten okrzyk trwogi, ten głos dzwonów żałobny... pożarny... dolatuje do szańców... Tłum z łopatami rzuca się z powrotem do miasta, dusi się na moście, przelewa ulicami. Sam nie wie dokąd bieży i po co... Najróżnorodniejsze wieści krążą, zamęt, trwoga, a wśród téj mętnéj wody tu i owdzie buchnie pierś jakaś okrzykiem tajemniczym...
— Zemsta! zdrada! zdrajców na szubienicę.
Inni wołają:
Króla nie ma... król uszedł...
Tłumy opasują zamek, oblegają podwórze, wpadają na wschody, odrywają drzwi... niektórzy dotarli aż do sypialni... do gabinetu króla...
Króla w istocie nie ma nigdzie... król znikł! król zdradził!..
Z wrzawy, jak morski szum, groźniéj znowu wołają zemstą... trwoga paniczna rośnie, rozpacz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
157