rał, żydów zachęcał, mieszczan ściskał, szlachcie się kłaniał, drudzy mędrkowali. X. Kołłątaj także wierzył w massy, których jeszcze na świecie nie było. — Król i camarilla rachowali na jakiś frymark i zgodę... a kilka szabli poczciwych o wyrąbaniu się ze sromu... lub bohaterskiéj śmierci.
Około wodza codzień gwarzyło sto głosów różnych na tony odmienne, on milczał i wzdychał, a jeśli się odezwał, mówił: — Bijmy się...
Jako żołnierz na placu boju byłby po amerykańsku podołał, jako naczelnik narodu był za słabym, za skromnym w obec rozumów na szczudłach, które go otaczały, a raczéj oplątywały.
Stał téż w obozie, a bolał.
Mógłże mąż prawy, jasnéj myśli, ducha Franklinowskiego, odgadnąć nawet wszystkie intrygi, ambicye, ogryzające kostki po cichu i usiłujące wybić się na wierzch, — on co wyobrażał sobie, że świat się składał z Washingtonów i Jeffersonów, on co Polskę tak kochał, że w niéj widział same ideały?
A przez te ideały przeszła już edukacya moskiewska i niemieckie intrygi... złoto, trwoga, pochlebstwo, szały powietrza, co zalatywało z nad Sekwany, wypiętnowały się na nich.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
164