lepiéj na Litwie, nawet Kurlandya przypomniała stare braterstwo, żołnierz bił się wszędzie po polsku — ale w gnieździe, zkąd miały płynąć pokój zgoda i siła — rzygał rozstrój i swar...
Na zamku odzyskiwano przytomność i powagę... a coś tam szyto pokątnie. Im słabszy był naród, tem partya królewska mocniejsza.
Tam krzywiono się na pana Kościuszkę, ruszano ramionami na jego zwycięztwa, i już wypatrywano chwili, by się zaofiarować do pośrednictwa..
Kościuszkę jedni parli do surowości, drudzy ciągnęli do pobłażania, prawy mąż stał zawsze w pośrodku, a czasu pożogi, nie ten mocen, kto się średziny trzyma.. trzeba być może na skraju.
Z okien zamkowych już widać sprzymierzeńców, owych krzewicieli porządku, a przyjaciół serdecznych Polski, co ją chcą uratować od Jakobinów.. Warszawa oblężona — jeszcze chwila może, a poddać się będzie musiała.. Król JMość Pruski radzi z dobrego serca, aby nie zwlekać, bo potém być może za późno, chciałby miłościwie uratować i zagarnąć Warszawę.. aby jéj ci grubijanie moskiewscy nie wzięli..
Z zamku słychać działa... a nocą chodzą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
168