Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
190

ze zburzonéj i splugawionéj swiątyni — niech będzie poszanowaną.


Z ostatniém rozbiciem poczęło się drugie, wielkie rozproszenie, a tułactwo.
Król poszedł wygnany do Grodna... poszli jeńcy w więzach i łachmanach na Sybir, do Kamczatki, w Kazamaty Petersburgskie, na długą niewolę turemną... Kościuszko, Niemcewicz, Fischer, Kopeć, Kniażewicz... tysiące...
A kto jeszcze był wolen, a kochał ojczyznę, ten Bogi na piersi zawiesiwszy, powlókł się na cztery strony świata... wołać do narodów o pomstę...
A narody litość miały, ale rąk nie miały.
I uczynił je Bóg głuchemi, aż do dnia Sądu Jego, gdy wyrzecze im:
— Usłyszcie!


Gdzież nie ma rozproszonych?
W kamczadala skórze chodzi jeden wódz nad lodowatem morzem... drugi przez kraty patrzy na Newę, inni nie widzą słońca, rzuceni w lochy, tamtych badają jak złoczyńców...