wą smutnie... jego już od kilku miesięcy nie ma na świecie... a jejmość... pan jéj nie znasz...
— Jakto!? umarł!?
— Umarł... dodał Abraham... ale dla czegoż pan nie chcesz do dworu? U mnie... a! z serca bym ugościł Was... ależ to gospoda na trakcie... Włóczą si oddziały wojska, marudery, szpiegi... ani wygody, ani spokoju... Ale czemuż nie dworu? powtórzył żyd natarczywie.
— Bo nie mogę... nie mogę! odparł Karol posępnie... na łasce tego człowieka być — nie chcę...
— Jakiego człowieka! zawołał Abraham... chyba pan nic nie wiesz... Nasza pani od roku jest wdową... Ona was tak oglądać pragnie, tak wspomina... posyłała po was, dowiadywała się, napróżno. Jéj jedyna nadzieja w was... Ona potrzebuje waszéj opieki... ona oczy wypatrzała za wami...
Karol zdziwiony, podniósł głowę.
— Byćże to może?
— A! panie! tak jest! dla niéj to będzie szczęście...
Pluta nic już nie odpowiedział, pomyślał tylko, że dziwnie składały się losy jego...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
198