Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
212

sza i pracę swoją, mógł wyratować Ewę i Tadziowi przyszłość zapewnić... ale potrzeba się było wyrzec ślubów... obowiązków, i tego co karmią duszy było od młodości.
Czasy to były jeszcze... w których stare pokolenie szlacheckie z tradycyi czuło się powołaném do ofiar dla ojczyzny bezbrzeżnych... póki życia, póty poświęcenia. Nikt, że coś uczynił nie uwalniał się od robienia więcéj, dopóki tylko sił stało... Karol téż nie pojmował aby mógł ocalony, spokojnie sobie orać ten zagon, ekonomować i siedzieć u komina, gdy drudzy szli na trud i walkę... w chwili gdy kraj jęczał skuty, gdy niewola dojmowała i upokarzała.
Jak tylko przyszedł do zdrowia, nasłuchiwał co się działo, był jak na czatach nieustannych...
Każdy odgłos, plotka niedorzeczna, wypadek jakiś, co mógł Europą wstrząsnąć... drażniły go, nie dawały usnąć spokojnie... chodził, rwał się, zdejmował Saracenkę ze ściany i probował dłoni.
Dłoń odzyskiwała siłę... Héj! mówił uśmiechając się do siebie...
Jeszczem duż! jeszczeby się poszło gdyby zawołali.
Ale z dala od rozproszonych nie dochodziły