teczny czy nie, poniosę szablę na stanowisko, któremum się ślubował. Nadziei mam nie wiele przecież... gdzie wszyscy w imie jéj, tam i ja być muszę.
— I znikniesz mi znowu, opiekunie mój, a Skałę zostawisz pustkowiem...
Karol westchnął, obawiał się już zmięknąć, ścisnął jéj rękę i wybiegł milczący.
Nazajutrz potrzeba się było z Tadziem rozprawić — czuł Pluta, że mu to nie przyjdzie łatwo. Stawił się na jego miejscu i nie wiedział czyby był głosu matki czy stryja posłuchał.
Właśnie go zastał młody chłopak nad Saracenką zadumanego ze śpiewką konfederacką na ustach.
— A Stryjaszku! zawołał, łapię cię na uczynku... śni ci się Bar znowu, przypatrujesz się staréj szabelce... coś się święci... coś się święci, a mnie, jako młodemu dudkowi nic nawet wiedzieć nie wolno.
Karol go do piersi przycisnął, powoli szablę na miejscu wieszając, rzekł:
— Słuchajże, tym razem będę z tobą mó-