Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
238

rozwagą, z zimną krwią i poświęceniem serdeczném podjęty, nie kosztował Karola więcéj, niż pierwsze jego ciche wykradzenie się pełne świetnych nadziei. —
Szedł teraz wielekroć zawiedziony, znękany, obowiązkowi posłuszny, lepiéj znając trudności tego zadania, o które już tyle rozbiło się poświęceń... prawie pewien, że na ten próg już nie wróci. — Ale Polska wołała!
Nie chciał on im i sobie pożegnaniami krwawić serca, utaił boleść, skłamał uśmiech, aby nie obudzić podejrzeń, dał Ewie dobranoc jak codzień, pozwolił Tadeuszowi długo w noc siedzieć na gawędce u siebie, nie zdradził się niczem... nie widać było przygotowań do drogi, a jednak o świcie, gdy wszyscy jeszcze spali, zdjął saracenkę z gwoździa, i pieszo się wyśliznął za dwór do gospody Abrahama, gdzie na niego już zamówione konie czekały....
Nazajutrz rano nie domyślano się ucieczki, bo Karol przebąknął, że może wyjdzie na polowanie, czekano go cierpliwie z wieczerzą... i gdy już noc była, strwożony Tadeusz wbiegł do jego mieszkania. Spojrzał na ścianę, nie było saracenki... na stole dwa listy leżały, do Ewy jeden,