Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.
254

wyschłym, tym pooranym czołom wyraz nadziemskiéj błogości...
W kilku kociołkach, zawieszonych nad ogniskiem z suchych gałęzi winnych warzył się ów sławny, tradycyjny żołnierski rosół z zęba od brony... ale wesołe śpiewy i żarty towarzyszyły kuchni anachoretów, mówiono o ojczyźnie, spotykali się niespodzianie ludzie i wspomnienia, cała Polska siedziała tu w osobie swych dzieci od Dniepru do Wisły i Baltyku zbiegłych nad Adryą... po odrobinę nadziei.
Czasem w rozmowie ozwał się głos nowy, potoczyło się słowo... obudził ktoś z drugiego grona i dwóch starych przyjaciół, krewnych rzucało się sobie w ramiona: — Ty tu? — ty tu? mój Boże! Zkąd? jak?
I płakano i ściskano się... a głodu zapominano. A każda gawędka kończyła się słowy: — Idziemy do Polski!
W pochodzie z Mantui wiara w to, że legiony przez Węgry do Galicyi wkroczyć mają, ustaliła się powszechna, każda chwila ją wzmacniała, radość powszechna, zaraźliwa, ożywiła wszystkich od prostego ciury do starszyzny. Wie-