Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
267

dyer... ochotnik o koszcie własnym... Lice Dąbrowskiego rozjaśniło się, odetchnął wolniéj, i serdeczniéj jeszcze uściskał poczciwego Plutę.
Dla przyzwoitości tylko sprobował się nieco jego postanowieniu sprzeciwić, lecz niezmiernie łatwo uległ stanowczemu oświadczeniu konfederata, iż żadnego stopnia nie przyjmie.
Darewski nazywał to żartobliwie dumą, Karol tłumaczył się ślubem uczynionym, Dąbrowski milczał, lecz znać było, że mu wielki ciężar z bark spadał. Codziennie biedny miał z tylą miłości własnych do walczenia, żadnéj nie mogąc zaspokoić, wszystkim zmuszony się narazić! Jakże drogim wydawał mu się ten człowiek, który z niéj dobrowolną czynił ofiarę!
Pogłoska o starym konfederacie, który stawał w szeregu grenadyerów, rozeszła si po obozie i dała naturalnie powód do rozlicznych tłumaczeń. Większość widziała w tém pewną dumę, jakby wyrzut gorzki tym, co się tak ubiegali za szlifami; jakby naukę daną młodszym, aby nie zapominali o celu i zadaniu téj falangi wybawczéj!
Karol w prostocie ducha wcale nie miał zamiaru narażenia się towarzyszom, nie domyślał