wieczór w Skale, w rocznicę ślubu Starosty... Ewelina otwarłszy oczy... długo słowa wyrzec nie mogła... Goście przerażeni, poczęli się spiesznie wysuwać wołając o konie... pijana służba biegła do powozów... kto mógł uchodził przed widmem i domem, który ono nawiedziło. —
W godzinę potem dwór był pusty... w dziedzińcu tylko na brzask śpiewały głośniéj jeszcze słowiki... Ewelina leżała chora... Wacław miotał się po pokoju... a na stołku w oficynie z głową w dłoniach siedział Karol sam zadumany... pół żywy...
W progu stał rotmistrz i płakał a drzemał razem...
Wstał nareszcie ranek złocisty... oprzytomnieli z nim ludzie... chora zwlekła się z pościeli do kolebki dziecka.
Starosta głęboko rozmyślał; nie był to człowiek, któregoby jedno uderzenie w piersi dobiło, pierś miał stalową, a serce... dawno umarłe.
Pojmował on, że w podobnych okolicznościach byłby prawie tak samo sobie postąpił, ale Amerykanina miał za nadto dobrze wychowa-