Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.
309

daną rękę, przyszedłem się téż z tobą pożegnać...
— Alboż odchodzicie? dokąd? wszak się nie wątpliwie na gorącą walkę zabiera? spytał Karol.
— Otóż to jest, odpowiedział Darewski, — powiem ci szczerze, romatyzmy mnie łupią nieznośnie, tęsknota je jak w... nadziei żadnéj, starości nudna, trzeba to raz skończyć!
— Na miłość Boga! cóż to znaczy? podchwycił Karol,
— Co ma znaczyć! po swojemu, zasiadając na siodle, rubasznie zawołał Darewski: juści żem nie żaden chłystek, żebym sobie życie odbierał, ale — est modus in rebus.
— No! to jestem spokojny — rzekł Karol, rzecz pewna i doświadczona, kto śmierci szuka, tego ona nie bierze.
— Obgadali Kostuchę! rozśmiał się Darewski.. ona ma serce!
Nie tak czarny djabeł, jak go malują.
Jeśli powrócisz do kraju, a zajrzysz kiedy na Ruś, dodał, pokłoń, się tam od mojéj mogiły krewnym Weryhom, ile ich tam jest... i powiedz, żem wstydu im nie zrobił... Poznasz łatwo We-