ku, lubił żyć, a na ołtarzu życia rozpasanego, świat, ojczyznę, ludzi, żonę, wiarę, poczciwość by był spalił. Dla niego Moskale byli ludźmi przyzwoitymi i przyjemnymi wielce, bo lubili hulać i pić umieli, nie gardził Niemcami za stołem... ledwie wiedział, że nosił polskie imie i do jakiego narodu należał...
Miał wszystkie namiętności a żadnego hamulca, oprócz pewnego poszanowania form świata...
Ewelina go pokochała, olśnił ją dowcipem, pięknością, oczarował słowy, oszukał pozorami namiętnéj miłości... ale złudzenie jéj trwało krótko... Zaledwie odeszli od ołtarza... poznała go... przestraszyła się... odrętwiała... Prosiła Boga, aby to było omyłką, ale z każdym dniem spadały z niego obsłony... żywy dla obcych... dla niéj coraz zimniejszym stawał się trupem.
Ocuciła się jednego dnia w objęciach potwory, któréj lękała się tylko, bo kochać jéj nie mogła... bo wzgarda wstąpiła w serce... ale musiała być posłuszną i iść okuta łańcuchem, bo była matką. —
Pomiędzy nią a nim miłość zgasła prędko, został z jednéj strony przestrach i obrzydzenie, z drugiéj obojętność szyderska...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
31