Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.
337

i smutno, trzymała go zwątpiałego tylko nadzieja powrotu do ojczyzny, a los młodego wychowańca nadto obchodził, aby z nim na nowe nieprzewidziane miał się narazić przygody.
Gdy resztkom ogłoszono dziennym rozkazem łaskawe wcielenie ich do wojsk francuzkich — Pluta się zawahał...
— Słuchaj, rzekł wieczorem do Tadeusza... tu już o Polsce mowy nie ma i rychło nie będzie. Mnie tu czy tam kończyć.. jedno, ale twoim obowiązkiem powracać do Skały.. Pracując czekać na mnie będziesz, a Bóg może zwlec się dozwoli.
— Tak! a wy? przerwał gorąco Tadeusz... a wy myślicie daléj iść i walczyć?
— Powiedzże mi, do czegobym ja się zdał, gdybym szable porzucił? Na co mi życie bez nadziei, tęsknoty bez końca... walka to zapomnienie. Ty możesz mieć nadzieję lepszych czasów — ja już ich nie doczekam... Sprawdziły się słowa X. Marka.
— Mój stryju! mój ojcze! przerwał uparty chłopak — póki ty, póty ja... nieopuszczę cię, przysięgam, pójdziemy razem... nauczę się żołnierki.
— A jeśli nas gdzie wyślą? daleko?