Milczał wszakże Karol... Wacław go podbić usiłował, ale się jeszcze lękał; z obu stron badano się wzajemnie, ostrożnie...
Starosta wiedział jedno, iż mu się w życiu nigdy nie zdarzyło być odepchniętym, jeśli kogo pozyskać sobie postanowił... Karol mówił sobie i powtarzał, że nie ma innéj przyszłości, prócz walki i szczęścia innego nad — odrodzenie ojczyzny. —
Któż wie, co myślała Ewa? chodziła jak nieprzytomna, była nieszczęśliwą, ale patrzała w kolebkę, z któréj się uśmiechała nadzieja... na Karola z boleścią, na Wacława ze strachem.. Obawiała się wszystkiego odeń, bo wiedziała, że go największa podłość nie ustraszy. —
Wacław niepoczciwie rachował, że w dwojgu dawnych kochankach odezwie się miłość ich dziecinna, a on na niéj skorzysta...
Ustępował więc z drogi, uśmiechając się szydersko, udając, że nic nie widzi, a pragnąc napróżno dopatrzeć się czegoś. Życzył serdecznie prawie, aby go zdradzono, bo by przez to stał się panem żony i zawadzającego krewniaka.
Ale ta rachuba na nikczemném pojęciu namiętności oparta, zawiodła go. Inaczéj sobie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
34