Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/342

Ta strona została uwierzytelniona.
342

Zaledwie wszedłszy do Livorno, oddział zrozumiał po środkach ostrożności, jakie przeciwko niemu rozwinięto, iż dostał się prawie do niewoli. Widocznem było, że się obawiano ze strony Polaków oporu, a to samo rodziło domysły, iż ich jakiś los straszliwy, groźny oczekiwał.
W nielitościwém tém, grubijańskiém obejściu się z wygnańcami, z gośćmi Francyi, co za nią krew przelewali, — było coś oburzającego. Nieprzyjaciel nie inaczéj postępowałby z jeńcem wojennym.
Trwoga i zgroza wzrastały.
Do koła rozstawione wojska francuzkie otaczały 113 pół-brygadę, którą spiesznie rozbrojono i spieszniéj jeszcze rozkazano jéj wsiadać na okręty. Pospiech jakiś gorączkowy, nieufny towarzyszył tym przygotowaniom gwałtownym; w powietrzu czuć było postrach...
Mieszkańcy Livorno współczuciem i miłosierdziem otaczali wygnańców... domyślano się ich losu. —
Warty, czaty... karabiny stały do koła.
Z pomiędzy starszyzny wojskowéj już ktoś po cichu szepnął o San Domingo... wyraz ten z ust do ust podawany, krążył po wojsku... Nie-