Zaledwie wszedłszy do Livorno, oddział zrozumiał po środkach ostrożności, jakie przeciwko niemu rozwinięto, iż dostał się prawie do niewoli. Widocznem było, że się obawiano ze strony Polaków oporu, a to samo rodziło domysły, iż ich jakiś los straszliwy, groźny oczekiwał.
W nielitościwém tém, grubijańskiém obejściu się z wygnańcami, z gośćmi Francyi, co za nią krew przelewali, — było coś oburzającego.
Nieprzyjaciel nie inaczéj postępowałby z jeńcem wojennym.
Trwoga i zgroza wzrastały.
Do koła rozstawione wojska francuzkie otaczały 113 pół-brygadę, którą spiesznie rozbrojono i spieszniéj jeszcze rozkazano jéj wsiadać na okręty. Pospiech jakiś gorączkowy, nieufny towarzyszył tym przygotowaniom gwałtownym; w powietrzu czuć było postrach...
Mieszkańcy Livorno współczuciem i miłosierdziem otaczali wygnańców... domyślano się ich losu. —
Warty, czaty... karabiny stały do koła.
Z pomiędzy starszyzny wojskowéj już ktoś po cichu szepnął o San Domingo... wyraz ten z ust do ust podawany, krążył po wojsku... Nie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.
342