Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.
346

ne były ludu, na którego twarzach litość się malowała, wojska francuzkie stały pod bronią wyciągnięte szpalerami aż do portu. Na główniejszych placach działa nabite, kanonierowie z zapalonemi lontami.
W razie najmniejszego oporu wydany był rozkaz nieoszczędzania nikogo i wymordowania zbuntowanych.
Ale w tych nieszczęśliwych złamana była energia, przygaszone chwilowo uczucie — szli martwi, milczący skazańcy na śmierć z pokorą ofiary znużonéj a bezsilnéj... Nie mieli broni... zdarto im mundury, wyglądali na tych więźniów portowych, na złoczyńców, których wiodą, aby im kulę przykuć do nogi.
Dzień chmurny był i parny, na horyzoncie szybko zbierała się burza groźna — kapitanowie statków nawet radzi byli odwlec wypłynienie, odezwano się do jenerała Rivaud... który nie pozwolił zwlec ani chwili... pilno mu było widzieć ich już na morzu...
Pomimo burzy statki ruszyły...
Za portem już o groblą biły olbrzymie bałwany, fala podnosiła się, wicher miotał.. czarne