Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/353

Ta strona została uwierzytelniona.
353

Starzec zbliżył się, serdecznie witając przybywających — tyle lat języka swego nie słyszał!
— Kochanych ziomków a współobywateli, rzekł, pragnąłem i czuję moim obowiązkiem, przyjąć i ugościć... ale licho nadało... żem się was ani spodziewał... któż mógł przewidzieć? Gospodyni wyjechała do krewnych na Vegę (dolinę) wszystko pozamykała... ani od piwnicy, ani od kuchni, mości dobrodzieju, klucza... w domu nawet porządniejsze pokoje do reprezentacyi przeznaczone... zamknięte... moja tylko szczupła izdebka.
— Ale szanowny panie — przerwał Karol, gdyby nawet były klucze, nas tu tylu, żebyście wszystkich przyjąć nie mogli, a wybór trudny...
— Co acan dobrodziéj myślisz, iż konsul polski ma tak szczupłe ieszkanie? — nie braknie mi apartamentów... Gdyby nie ta niegodziwa klucznica, która pojechała na Vegę!
Zdarzył się też na dobitkę w Grenadzie odpust, służba — jak to są ludzie pobożni ci Hiszpanie — do nogi mi wywędrowali, ledwie kuchta jeden pozostał. — Nie myślcie państwo, że ja tu źle Rzeczpospolitą reprezentuję... Jest wszystko... ekwipaż, konie, służba, liberye... pi-