Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.
360

ciał powiew pożądany, podniosly się płótna obwisłe, głosy radośne zabrzmiały zewsząd... Wiatr! wiatr!
Zamarłe na wodzie statki zadrgały, zakołysały się... zwierciadło zmarszczyło — morze, jakby przebudzone, poruszać zaczęło. — Wiatr! Flotylla z okrzykiem ruszyła się — ku Antyllom!
Już tego dnia spotykać zaczęto okręty kupieckie, z któremi witano się wołaniem, pytaniami, znakami — dostawano od nich wieści, sprawdzano morskie rachunki...
Żeglowano dzień i noc, starając się nagrodzić czas stracony — kapitan statku zapowiadał z uśmiechem zwycięzkim, blizkie ukazanie się lądu.
Byli już na wysokości Antyllów, wody morskie powoli przybierały barwę odmienną, z powietrza zalatywała, jakby woń ziemi i zieleni... fale od dalekich lądów przynosiły ziele, które żeglarze zowią malowniczo, winogronami morskiemi... Polacy zwali je morską jemiołą... Chwytano pasma te witając, jak zwiastunów końca podróży... same czepiały się boków statku... kiedy niekiedy orzeł — Fregata z szeroko