Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.
361

rozpostartemi skrzydły, ukazywał się w powietrzu, opieszale żeglując... a zmordowany zuchwale na maszty opadał. —
Wreszcie dnia 10 Października... ozwało się zewsząd ochocze: —
— Ziemia! ziemia! Ludzie cisnęli się ku przodom statków, na mury ich, aby pożądany ląd zobaczyć. —
Jak mgła z morza występowała Haiti — San Domingo, ze swemi pasmami gór dzielącemi ją na czworo, zielona, kwitnąca zdradliwie, piękna jak kosz zatrutego kwiecia.
Co chwila bliżéj krążąc ku zatoce Mancenillow, rozpoznawano kraj prawdziwie uroczo uśmiechnięty, okryty cały roślinnością bogatą, drzewy, pnącemi się aż pod same gór szczyty... palmami...
Ale całe dwa dni jeszcze opływano wyspę, aż statki dosięgły do zatoki Cap Français i tu zarzuciły kotwice.


W czasie podróży rozmowy toczyły się ciągle o dziejach tych kolonii; w Maladze i Kadyxie opatrzono się w kilka książek i gazety.