ustawiać i naradzać... i począł widocznie do koła kościołek osaczać... Ujść téj sile oblegających nie było sposobu...
W chwili, gdy się już walka rozpoczynać miała, na niebie świtało brzaskiem... płowe światełko poranka oblewało okolicę.
Przez okna widać było czerń powoli zdala... okrążającą kościół, rozbiegłą szeroko... znoszono gałęzie, aby budowę otoczyć płomieniem.
Z lasów coraz nowe wysuwały się kolumny do szturmu, śmielsi z tyłu kościołka czepiając się murów jego, gałęzi otaczających drzew, rękami wpijąjąc w kamień, drapali się ku oknom.
Kiedy niekiedy śmiech i wrzask, którym sobie dodawali serca, rozległ się szeroko. Ale niemal straszniejsze nadeń było następujące po nim milczenie.
Wodziński postrzegł zaraz, że to chwilowe schronienie, które mu się zdawało jedyną ucieczką, na długie utrzymanie się przeciw téj tłuszczy posłużyć nie mogło... i musiało stać się dla nich płomienistym stosem. Dzicy mimo liczby następowali nieśmiało... była nadzieja, że choć część oddziału przebojem wyjść potrafi.
Tu głód, płomień, wyczerpanie amunicyi,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/368
Ta strona została uwierzytelniona.
368