Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.
369

zmusiłyby do poddania... rzeź była niewątpliwą... rzeź i męczarnie pełne zwierzęcego okrucieństwa.
Wszyscy godzili się na to, aby iść daléj i ginąć w walce i polu...
Wyłamano więc znów wrota zaparte, pierwsza garść wybiegła gotowa dać ognia, za nią batalion wysypał się cały, sformował w kwadrat... stanął... Ciżba murzynów postrzegłszy wycieczkę, jak mrowie opasywała ją krzycząc, podnosząc w górę pałki, i strzelając loźnie...
Ale kule ich leciały daleko i mało która kogo dosięgła.
Iść trzeba było — bądź co bądź... Dano znak do marszu... ruszyli wolnym krokiem w porządku odstrzeliwając się dopiero w chwili, gdy czarni nabiegli blizko... Za każdym z tych strzałów padali gęsto napastnicy, odskakiwał tłum... i po trupach powracał z podwojoną zajadłością...
Zimna krew Wodzińskiego i przytomność żołnierza uratowała tę garść walecznych... Szli niepowstrzymani.
Gdy w szeregach kula trafiła którego, dźwigano go podtrzymując, dopóki nie skonał.
Kiedy niekiedy po za kolumną zostawał leżący trup... a murzyni, jak mrowie, rzucali się