Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/370

Ta strona została uwierzytelniona.
370

nań, ciało rozrywając w kawałki, głowę odciętą wznosząc na kijach...
Widok był dla obytych z wojną nawet, przerażający grozą... kilku rannych jęczało prosząc, by ich dobito... milczenie panowało w szeregach... przerywane tylko nabijaniem broni i strzałami...
Dzicz szła... mieniając się... po za tą straconą kolumną płynęła, jak czarny strumień z gór zielonych...
W tym boju wytrwałym posuwał się zastęp znękanych już, lecz rozgorączkowanych żołnierzy przez godzin kilka, przez kilka wieków. W pochodzie uczono się obrony...
Wystrzał rozpraszał dzikich, chwila ta dozwalała broń nabić na nowo...
Tak ścigany ciągle Wodziński, gdy się już obawiać począł wyczerpania amunicyi i ogień zmiejszyć musiał, ukazała się jak far wybawienia... twierdza Jeantot pod Cap Français.
Odetchnęli lżéj wszyscy, ocalenie choć części stawało się możliwém.
Czarni przypuścili zewsząd szturm gwałtowny, z tym wrzaskiem piekielnym... który dla nich jest téż bronią... ale dano ognia i odepchnięto ich znowu...