Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
47

rozmówić się z nim poufnie, wziął go pod rękę i nazad wprowadził w cienistą ulicę...
— Dobrodzieju mój, rzekł — bądź ze mną szczérym, jako ze starym sługą domu waszego... Staję uzbrojony na obronę waszą, choćby do szabel przyjść miało... Powiedzcie mi... co zamierzacie... kto tu pan? co ma być daléj? Juściż odbierzecie Skałę?
Nie ma dziwu, że rodzina mając was za umarłego, oddała majątek temu przybłędzie, urwiszowi z pozwoleniem... którego dla imienia za dziecko przybrano... a który, między nami mówiąc, już część cudzéj fortuny przemachał... ależ pan jesteś prawym dziedzicem... pozostaje im tylko związać manatki i ruszyć sobie w świat szczęśliwie...
— Kochany podkomorzy, odpowiedział uśmiechając się Karol, raczcie mnie cierpliwie posłuchać... ja się na to z mojego stanowiska zapatruję inaczéj. Wstępując do konfederacyi, uczyniłem ślub walczenia za ojczyznę i wiarę do śmierci... Jest to téż jakby ślub zakonny, który zrywa wszystkie węzły ziemskie... Bóg je sam zresztą wolą swoją potargał... Postawiła mi matka grobowiec na cmentarzu, i ja się téż za