Podkomorzy za rękę go pochwycił gwałtownie.
— Panie Karolu... zlituj się! tak się nie godzi...
— Oddaję dziecku nie Wacławowi...
— Wszystko to jedno, jeżeli Skała nie będzie waszą, człowiek ten wychowa następcę na obraz i podobieństwo swoje... A tobie, tobie dziedzicowi prawemu iść w świat o kiju.
— O szabli — przerwał uśmiechając się Karol... to rzecz nieuchronna, nie zmienna, postanowiona.
Krzywaczyński ręce załamał...
— Żebyż tego byli warci! mruknął... ale mówże, co jak... myślisz... jużci o żebraninie, na rezydencyą nie pójdziesz...! Jabym ci własnego odstąpił domu.
— Znajdę kąt... odparł Karól... Rodzice oddali Skałę im, niech ona przy ich dziecięciu zostanie, pogrobową wolę szanuję. Bóg chciał widocznie, bym niczem związanym nie był... Dadzą mi co... zechcą, co można, abym skromnie miał z czego wyżyć... pójdę, zaszyję się gdzieś w kąt, w lasy, będę czekać chwil lepszych, z nadzieją, że prędzéj, późniéj dzwon na trwogę uderzy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
49