snął.. ciężko się wyrwać... ale z wami! na kraj świata!
I znowu za kolana uścisnął Karola. — Widać było, że walczył z sobą, chwytał swe ubogie łachmany stare, poczynał pakować i znowu porzucał. Przypomniał sobie, że buty były u szewca, że mu ktoś winien dwa złote.. a doma go niema.. drapał się w głowę. Karol uśmiechając się, ofiarował nowe buty i spłatę za wierzyciela.
— Ale bo to.. widzisz panie, mówił rotmistrz.. tu by już należało stare kości położyć.. a ja wam będę ciężarem. Gdzie mi już jaka nadzieja zaświta!! co mi po kilku dniach swobodniejszych, kiedy je rdza tęskoty jeść będzie..
Przewidując te walki Karol, nieodszedł dopóki stanowczo go nie skłonił do wyboru.
— Kochany rotmistrzu, dokończył, kiedy ja mogę opuścić Skałę, powinieneś i ty to, choćby dla mnie uczynić, aby mi mniéj tęskno było.. będziemy ją sobie w Sarnowie wzajem przypominali.
Wieczorem przyszło pożegnać Wacława. Odwiódł go Karol na stronę, przybierając postawę surową a poważną. —
— Kochany kuzynie, rzekł — pochlebiam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
58