Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.
79

nie zapominał. Najsilniejsza dusza wzdryga się, na ten obraz opustoszenia i nicości.
Niebo okryte tumanami bez barwy, ziemia spłowiała, łodygami suchemi najeżona, drzewa jak skelety obnażone... wody zastygłe, — błoto zgęsłe... brak stworzeń wszelkich... stada kruków i dzikiego zwierza obejmujące panowanie na tym mogilniku szarym — oddech powietrza, wycie burzy, wszystko to usposabia do smutku, do rozpaczy prawie. Słońce ledwie się rzadko ukaże, nocy nieskończone — często dzień cały jest tylko mrokiem jakimś, w którym za mgłami fantastyczne obrazy śmierci migają.
Takiego to dnia jesieni, gdy około trzeciéj z południa zmierzchać już zaczynało, a wiatr ciężki napędzał obłoki, wlokąc je nizko opadłe nad ziemią; Karol zsiadał właśnie z konia przed dworem, wróciwszy z przejażdżki gospodadarskiéj, gdy za sobą we wrotach ujrzał kogoś... co mu się dziwnym wydał żebrakiem...
Stojący w ganku właśnie, okulawiały nieco, dla jednéj nogi nabrzękłéj. Rotmistrz Poremba, który wyszedł na spotkanie Karola, spojrzawszy na tę wlokącą się postać, ruszył ramionami i wą-