sami niespokojnie. Był już biedak podejrzliwy bardzo na starość.
— Hm! co to za indywiduum? co to może być? mruknął pod nosem. Karol i on stali wyczekując, aż podróżny coraz żywiéj idąc, zbliżył się do samego ganku.
Oryginalny jego strój i postać mogły w istocie obudzić nieufność rotmistrza, wyglądał bowiem, jakby z innego przybywał świata. Pod spodem miał na sobie podartą i zmiętą odzież krojem cudzoziemskim, wcale do podróży niewygodną, fraczek, spodeńki do kolan, pończochy, trzewiki i skórzane kamasze. Na to klimat go znać zmusił wdziać prostą, szarą, chłopską, kupioną gdzieś na drodze przechodzoną siermięgę, w ręku trzymał kij. Twarz przychodnia nie była stara, ale zbladła, zwiędła, znękana... a oczy jakby obłąkane... Wyraz boleści ją przejmował.
Popatrzał na stojących i lice mu się zaczęło rozjaśniać.
— A! panie! panie, czyż to pan mnie nie poznaje? zawołał, zrzucając kapelusz i wyciągając ręce..
Karola głos ten dopiero ocucił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
80