mistrz załamując ręce — gdyby tak trochę dawniéj — nie mówię... świtało coś, a dziś! Targowiczanie górę wzięli, moskale kraj cały opanowali, gdzie tu i pomyśleć o czém!
Karol się uśmiechnął.
— To prawda, rzekł, ale ty wiesz, że naszą wiarą odwieczną było — im gorzéj, tém lepiéj. Dziś już tak źle jest, tak sromotnie, że się chyba naród do rozpaczliwéj walki teraz lub nigdy nie przebudzi. Czuję... nie wiem, czy to godzina zwycięstwa lub ostatecznego upadku... ale ona nadchodzi, zwiastuje wszystko nadchodzącą... jadę! Rotmistrz zamilkł nie śmiejąc się sprzeciwiać, westchnął... Karol kazał przygotować do podróży.
Stach, który probował już leśniczowstwa, ekonomstwa, rzemiosła i handlu... zażądał towarzyszyć Karolowi... Ten odmówić mu nie śmiał, jak się nie odmawia choremu, któremu już nic zaszkodzić nie może.
Droga instynktowo wiodła Karola ku staremu gniazdu, ku Skale i Krakowu... zdawało mu się raz wyjeżdżając, że dla niego innéj nie ma