Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/10

Ta strona została skorygowana.
— 10 —

przypatrujący się jadącemu właśni go słudzy poznać nie mogli i sądzili, że kwestarza bernardyńskiego Bóg niesie. Matka osłupiała wyszedłszy na ganek. Tymek bowiem przyjechał starą dryndulką i trzema chabetami różnej maści i wzrostu, chudemi, kulawemi, w porwanych chomątach, jakby po kilku latach z długiej jakiej podróży powracał.
— Co to się stało!? — zawołała matka łamiąc ręce.
— Co, nic, kochana mamo — odparł Tymek wesoło całując ją w rękę — bawiłem się doskonale, a w dodatku zrobiłem jeszcze wyborny handelek.
— Ale gdzie konie? gdzie bryczka?
— Konie? alboż mama nie widzi, jak doskonale pohandlowałem? — śmiejąc się rzekł Tymek.
— Jezu! Marja! to chyba na młyn!
— Dwie arabskie klacze i prawdziwy turecki stadnik!
— Na Boga, to cię ktoś niemiłosiernie oszukał! — szepnęła sędzina — a bryczka?
— O! bryczkę dałem dodatku, a to mi pożyczył pan podsędek, żebym miał czem do domu dojechać!
Nie było co mówić i narzekać, Tymek sam zaraz nazajutrz postrzegł, że owe rasowe konie woziwodom sprzedać było trzeba, pocałował matkę w rękę i dał jej słowo, że się więcej w żaden handel wdawać nie będzie.
Zaraz potem jakoś koło Wielkiejnocy, gdy się w sąsiedztwie znów bawić poczęto, wyjechał i Tymek zaproszony, wziąwszy na drogę od matki dobry obrok duchowny. Nie obeszło się jednak i tu bez szwanku, wpadł między hulaków, ściskali go i całowali tak, ślinili tak serdecznie, że z niemi przez tydzień pić musiał do upadłego, aż chory do domu powrócił. Matka biedna płakała, ale się wprędce wylizał, dając słowo, że już pić nie będzie.
Brakło tylko, ażeby się zgrał, ale i to wprędce przyszło, choć nie miał najmniejszej do kart żyłki, dał się namówić i posadził co miał do szeląga. Nowe