tęgi, lekce sobie ważąc resztę sąsiadów — ów szlachcic — karmazyn — pokażcie mi go dziś proszę.
Ostatniemu może, gdzieś daleko śpiewają miserere.
Wszakże byłem to ja w życiu tak szczęśliwy, żem znał jednego takiego niedobitka na Litwie, gdzie dłużej się wszystko stare chowa, więdnieją sery i zawiędli trwają ludzie; ziemia tam czy powietrze, jak w owych Katakumbach włoskich ma własność: ciała życia pozbawione, od zgnilizny i zniszczenia wstrzymywać. Był to starzec już sędziwy, ale wiek jego podeszły silniejszym był jeszcze od naszych lat młodych, i więcej on mógł wytrzymać i dokazać niż my, cobyśmy wnukami jego być mogli. Pan Mateusz Zabierza miał wioskę porządną w Lidzkim powiecie, ale w kącie, od wielkich dróg daleko, wśród lasów i tak położoną, że do niej trafił tylko, kto musiał. Sąsiadów mało, przyjaciół wielu, familję też nieliczną. Ręka Boża dotknęła go srodze, żonaty niegdyś, ojciec czworga dzieci, stracił je z kolei dorosłemi, jak gdyby Bóg chciał wypróbować jego męztwa; widział je już wszystkie podlatujące i i rozkwitłemi nadziejami portował. Zaczęło się to od żony, poszło potem starszeństwem, i w dwa lata zajeżdżał wóz żałobny przed wrota dworku w Zabierzy, unosząc ostatnią ofiarę. Pan chorąży z wypłakanemi ale zawsze na pozór suchemi oczyma, z różańcem w ręku, wychodził w grubych żałobnych sukniach i i szedł pieszo do miasteczka za trumną dębową; potem powracał do domu, wzdychał, modlił się, ale krzepił i pracował.
To życie tylą próbami złamane, na chwilę się nie wypaczyło i nie wyszło z ram zakreślonych; co się działo w duszy ojca i męża? Bóg jeden wie tylko; człowiek i obywatel pozostawał niewzruszonym.
Wprawdzie pod późniejszą starość, gdy mu i pociechy uciekły i świat się począł mienić do niepoznania, skłonił nieco siwą głowę pan Mateusz, posmutniał i zachmurzył się, ale w głębi pozostał czem był, mężem którego nic złamać nie mogło, bo miał w sobie to, co jedno trzyma i zbroi, wiarę niczem niezachwianą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/16
Ta strona została skorygowana.
— 16 —