Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/24

Ta strona została skorygowana.
— 24 —

szłym roku, o czterdziestu męczennikach wysilali się na wróżby wiosny następującej. A do tych wróżb, do przypomnień zawsze niepostrzeżona przysuwała się tęsknota, wywołująca łzę na oku; łzę suchą, co do powiek przybiegła i od nich w serce wróciła.
Ale człowiek, co wszystko utracił, miał męztwo, ten dar Ducha świętego, silniejsze nad wszelką boleść i przeciwność, nigdy na Opatrzność nie sarknął, nigdy na cios nie stęknął — Bóg dał, Bóg wziął! a usta drżące, niecierpliwe, zamykała modlitwa.
Czasem z jakąś tęskną rozkoszą rozpamiętywał chwilę dawnych nadziei i załamanego życia
— Mości Puciatyński, gdyby to mój Karolek żył, wszak toby już miał lat trzydzieści i dwa, coby to był za człowiek, jaki mężczyzna! Zanosiło się to na coś niepospolitego. — Ha ha! podobało się Bogu — wola Jego święta! I dobrze, dodawał — a coby to robiło w teraźniejszym świecie! lepiej! lepiej! Pożyczyłem ich niebu. Bóg dobry odda mi kiedyś!
Myśl śmierci, której my dziś słabi tak unikamy starannie, a nie po chrześcjańsku, była nieustannie w głowie i na ustach starego. Trumna dawno schła żytem nasypana na strychu, grób był wymurowany od lat piętnastu, w osobnej skrzynce leżało odzienie na wielką podróż przygotowane; w osobnych rubrykach były dukaty na koszta pogrzebu, i światło oszczędnie w porze kupione już było, sprowadzone zawczasu, nawet konie pod karawan wyznaczone, o testamencie mówić nie trzeba, że go Chorąży oględnie i powoli napisał. Reszta tego życia była tylko oczekiwaniem wielkiej chwili, nie obojętnem jak nasze, nie tchórzliwem, ale mężnem, przytomnem i pełnem nadziei.
— Co tu waść poczniesz Puciatyński, mawiał z uśmiechem, jak ja nogi zadrę?
— Któż o takich rzeczach mówi, JWPanie, JWPan mnie przeżyje!
— A gdzie tam Puciatyńsiu ty zawiędły, a przytem trochę i w spirytusie zamarynowany, ja już coś ciężki i codzień gorszy niedołęga.