jakiś żółto-płowy przechodził, w odzieniu dawnego kroju tak zszarzanem, znoszonem i spłowiałem, że zdawało się zwiastować nędzę, opierający się na wysokiej trzcinie ze srebrną skówką, na której do pół prawie starty był lakier i wyślizgane użyciem bielały włókna. Szedł zwykle prawie nóg nie podnosząc, posuwając tylko niemi, z głową spuszczoną, powoli, ani się nawet oglądając na mijających go i ocierających o niego.
Powoli mijał okna moje, wsuwał się w uliczkę wiodącą do kościoła i niknął mi z oczów jak widmo wywołane z drugiego świata. Wszystko w nim taką we mnie wzbudzało litość, tak mnie żywo zajmowała ta starość jego posępna, żem za pierwszą razą ujrzawszy go, zapytał kogoś o imię tego człowieka.
— To stary adwokat Paliszewski — odpowiedziano mi ruszając ramionami.
— Ależ to biedny jakiś człowiek?
— Biedny? nie wiem, to pewna, że nie tak ubogi, jak się wydaje.
— Dla czego tak nędznie chodzi, sam jeden, pieszo, w tym wieku?
— Alboż ja wiem? — ruszając ramionami, powtóre rzekł spytany — mało go znam, mówiono mi tylko, że skąpy bardzo.
Na tem w początku poprzestać musiałem, ale za drugą razą spytałem o pana Paliszewskiego żyda.
Nikt takiej nie ma wprawy w poznaniu ludzi, jak żydzi; może dla tego, że zależą od wszystkich, że wszystkim się kłaniać muszą, może, że ze słabości ludzkich korzystają w wielu okolicznościach, może nareszcie wrodzonym jakimś instynktem, nikt tak trafnie nie zna i nie opisze ci każdego, jak izraelita.
— Pan Paliszewski, pan mecenas — ze śmiechem politowania rzekł mi żydek — pan nie wie, co on za jeden? mecenas, ot i po wszystkiem.
— Biedny widać jakiś człowiek?
— Żebym ja miał te pieniądze, co on ma i co stracił, czegobym chciał!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/53
Ta strona została skorygowana.
— 53 —