Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/55

Ta strona została skorygowana.
— 55 —

dowierzający, nigdy się w pole wyprowadzić nie dał, ale też i nikt na niego poskarżyć się nie mógł. W konieczności nawet, gdy przeciwnika szarpnął, czynił to tak grzecznie, tak pilnując tytułów i szafując niemi, tak zasypując formułami uszanowania, że choć się ten wściekał, przyczepić się do niego nie mógł.
Trudno mi było z teraźniejszych rysów pana Paliszewskiego wyczytać, czem był dawniej, gdyż zgrzybiała twarz, trupią, chłodną, nieporuszoną przedstawiała maskę, ale mi mówiono, że wyjąwszy trochy marszczek zapracowanych latami, takim był zawsze. Wystawcie sobie długawą fizjonomję cery żółto-bladej, z brodą spiczastą i wydatną, z czołem naciskającem głęboko wciągnione oczy, nos prosty, suchy i kościsty, usta schowane pod wąsem, a to wszystko razem tak nieruchome, tak kamienne, że trupem pachniało za życia. Oczy nigdy nie patrzały wprost, ale i nie bujały po bokach, zdawały się wlepiać zawsze w coś niewidzialnego na prost siebie i niecierpliwiły tą obojętnością swoją. Paliszewski przecie szczególną jakąś zapewne organizacją obdarzony, widział wszystko, choć na nic nie patrzał.
Tak, nie włażąc nikomu w drogę, powoli na chleb pracując, a małemi go bardzo jedząc kawałkami, sławniejszym mecenasom kłaniając się nisko, wyrobił sobie stanowisko odrębne. Wszystkie najprzód drobniejsze, a zawilsze sprawy szły do niego, klientom swoim nie obiecywał wiele, wymagał od nich dosyć, ale nie było praktyki, żeby kogo zawiódł. U towarzyszów tem sobie zjednał jeśli nie przyjaźń to życzliwość, że im nigdy niczego z przed nosa nie chwycił, owszem, najchętniej ustępował z drogi, i tak szedł cichuteńko dalej a dalej. Były to czasy, w których palestra grała u nas niemal rolę, jaką dziś grają artyści. Wielcy panowie nawet ubiegali się o przyjaźń mecenasów, przyjmowali ich, poili, karmili, pochlebiali, a że to był chleb z głowy czerpany, kto należał do palestry, liczył się za literata, za uczonego, za człeka pióra i konceptu.