Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/59

Ta strona została skorygowana.
— 59 —

Zjadłszy co mu gospodyni dworku uwarzyła, przedrzemawszy się kwadrans, siadał znowu do roboty, aż go dzwon na nieszpory budził. Szedł na nieszpór, czasem znów zajrzał ku sądom, westchnął i już na noc kroczył do domu. Tu znowu rozpatrywał się w papierach, grzebał, konfrontował, pisał i pracował czasem do północka. Największą mu łaskę zrobił, kto jaką starą od lat stu odsądzoną a zawiłą napomknął sprawę. Naówczas siwe jego oczy żywiej nieco wlepiały się w jakiś punkt nieschwycony, wąs zagryzał, a nazajutrz już Paliszewski uczył się tego procesu i odsądzał go de noviter repertis po swojemu.
Gdzie chował pieniądze, nikt nie doszedł, ale wiedzieli wszyscy, że je mieć musiał, zaczęto mu o nie dokuczać. Od dawna widać pod sekretem na zastawy pożyczał, ale gdy się zajęcia zmniejszyło, lichwiarz powoli wyrósł z mecenasa. Zadziwiającą jednak było rzeczą, że człowiek tak przebiegły, tak zręczny, tak znający ludzi, tu dawał się oszukiwać najhaniebniej. Żydzi go jakoś wymacali, że był chciwy i byle który zaofiarował wysoki procent, wziął go jak swego na tę pospolitą wędkę. Sprzedawał jak to pospolicie mówią talar po trzy grosze, i puścił ich dosyć tym sposobem, to biorąc nie wartujące nic zastawy, to dokumenta na domy, których żydzi nie posiadali. Opamiętał się po niewczasie, stał ostrożniejszym, ale zawsze jeszcze zręczniejsi, to pozorem bogactwa, to uczciwością chwytali go kiedy niekiedy. Oszukany starał się nowemi oszczędnościami nagrodzić sobie poniesione straty i podwajał skąpstwo.
Chodził też jakeśmy go widzieli w makowej wytartej kapocie, w kontuszu nie mającym już żadnego koloru, tak, że na ulicy wziąć go było można za żebraka. Postarzał się znacznie, a mimo pobożności, nigdy mu jakoś na myśl nie przyszło, że umrzeć może, że to tak ułożone zegarkowo życie przerwać się kiedyś musi. Wprawdzie troszczyć się nie miał o kogo, bo familji przynajmniej w tych stronach nie widać było, a nikt nie mógł go się dopytać zkąd pochodził.