Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/60

Ta strona została skorygowana.
— 60 —

Od wielkiej owej zmiany, która zaszła w życiu jego, gdy zmiany w sądownictwie usunęły go od zwykłych zatrudnień, czas swój spędzał jakeśmy powiedzieli, nie szukając ani towarzystwa, ani ludzkiej pomocy.
Ta zimna jakaś mizantropja, ten pozór zagadkowy, postać tajemnicza i oryginalna zaciekawiły mnie do tyla, żem usilnie starał się go poznać i zbliżyć do niego.
Nie będę opisywał ile mnie to dni straconych i wysiłków kosztowało; użyłem pozoru jakiejś sprawy spadkowej, która dawnemi prawami rozstrzygać się miała, prosząc go o poradę. Zastałem Paliszewskiego w jego izdebce na przedmieściu, która z drugim maluczkim przedpokojem tarcicami tylko od niej oddzielonym, całe jego składała mieszkanie. Izdebki były nagie, smutne, wilgotne i silnie przejęte stęchlizną. W pierwszej jakieś sprzęty liche, ledwie dojrzeć dawał mrok, który tu panował; w drugiej trochę było jaśniej, ale równie ubogo. Jedno okienko oświecało izdebkę, stolik przysunięty do ściany zarzucony papierami i pokryty resztką wyszarzanego zielonego sukna, łóżeczko wyleżane, jak tapczan zakonnika wązkie i twarde i kilka kufrów w pół otwartych, z których pliki jakieś widać było.
Paliszewski siedział na starem, trochę obłamanem krzesełku w białym kitlu, który od częstego prania pościągał się i ledwie się dając spiąć, rękawy miał tylko po łokcie. Na nosie miał okulary starodawne bez podtrzymujących ramion mocno na nos wciśnięte, a sznurkiem obejmujące głowę. Zamiast butów jakieś chodaki wydeptane, nic go wszakże przybycie obcego nie zmięszało, popatrzał, spytał, poprosił siedzieć i wziął się do papierów. Zdziwiłem się nadzwyczajnej wprawie, z jaką zaledwie rzuciwszy okiem na papier, intuicyjnie zgadywał co zawierał i wybornemu sądowi, który wydawał o rzeczy. A że nie o to mi szło, ale o poznanie człowieka, począłem go wprowadzać w rozmowę. To mi się raz pierwszy całkiem nie udało,