zamilkł, nałożył okulary, słuchał bardzo obojętnie, ale dawał mi uczuć, że powinienbym poradziwszy się, pójść sobie i czasu mu nie zabierać.
Dopiero spoufaliwszy się z nim, poznałem go bliżej, lepiej i mogłem czasem wyprowadzić na gawędkę. Ale i w tem zawsze był oszczędny, a ująć go nie miałem czem, bo prócz skąpstwa i jurysterji, żadnej słabości nie miał.
Użyłem fortelu niewinnego na przyciągnienie go ku sobie. Miałem pliki ogromne jakiegoś procesu odsądzonego przed stu laty, bardzo porządnie przez starego kawalera stryjaszka ułożone chronologicznie. Dałem mu jeden fascykuł na załakomienie i wziąłem jak na wędkę. Witał mnie potem przyjeżdżającego chciwie patrząc na ręce, czy mu dalszego ciągu tego ciekawego dzieła nie przynoszę. Tak w nim grała namiętność i podbudzona ciekawość, że, by wytargować resztę sprawy, stał się nawet grzecznym, miłym i pochlebcą.
Kiedym go tak już ujął, spytałem raz nagle:
— Panie Paliszewski, na Boga, cóż cię tam obchodzić może, jak jakiś proces przed stu laty odsądzono?
Paliszewski się skrzywił, nie bardzo chcąc odpowiadać, poprawił okulary.
— E! mój Jegomościuniu — rzekł — co to gadać? Państwo macie teatr, książki i ludzi, a ja co? Ot te jedne zbutwiałe papiery, w których sobie życia szukam. I panu to dziw!
— Ależ i pan znalazłbyś także ludzi, zajęcie, towarzystwo i inny cel w życiu!
— Zapóźno! Jegomościuniu! zapóźno! obejrzał się Holofernes a hołowy ne ma! Już mnie to nie obchodzi! Odpowiem panu, że jak dobrze prowadzoną sprawę czytam, to jakbym tam sam był, a ręce świerzbią poklasnąć! Albo to mało poznaje się ludzi! Oj! oj! Jegomościuniu, ani lekarz, ani kapłan, nie zajrzeli tak nigdy do serca ludzkiego, jak my. Wieleż to uczciwych ludzi sumienia inaczej się nam po sekretnej konferencji wydawać musiało! Albo i sędziowie! Oj! oj! napatrzyło się różnych, bywało idziemy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/61
Ta strona została skorygowana.
— 61 —