Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/68

Ta strona została skorygowana.
— 68 —

Nieznacznie przechodziliśmy od prześlicznych portulaków, do niewidzianych dalji, do całej kollekcji Floksów różnego wzrostu, laków wielkich i karłowatych, maków, aster itd. itd. O każdej roślince była jakaś historja ciekawa, każdy kwiat miał swoją kronikę, każdy krzew swe dzieje, każda trawka imię, nazwisko i przymioty niedojrzane oku profana.
Chociaż mnie to dosyć bawiło, bo kwiaty lubię, przypiekające wszakże słońce, znużenie podróżne, a i głód potroszę, zwracały oczy moje ku pięknemu domowi, od którego jeszcześmy byli daleko, a rachując grzędy, mimo których przechodzić było potrzeba i komentarze, jakie wywołać mogły, przewidywałem, że nie staniemy w ganku, chyba ku wieczorowi. A że tuż przy drzwiach wchodowych wyglądała oranżerja i cała ulica pięknych drzew z niej wyniesionych, niepodobna było nie zachwyciwszy nocy, tego wszystkiego obejrzeć.
Tymczasem szliśmy noga za nogą, od klombu do klombu, to barwy, to kształty, to zapach podziwiając, a pan domu coraz się jeszcze rozżarzał tą rewją wychowańców i w końcu już mię pod rękę schwyciwszy rozśmiał się wołając:
— Obejdziemy ogród cały!
— Najchętniej! — odpowiedziałem z uśmiechem, myśląc jednak w duchu, że ledwie trzeciego dnia staniemy w domu.
Poszliśmy; a tuż przepyszny klomb lupinusów zaraz nas uwięził. Obejrzeliśmy wszystkie począwszy od grandiflorów, musiałem admirować trwałego, który bujał prawda wspaniale, i bylibyśmy zakręcili się w uliczkę, gdyby nie zbiór nieśmiertelników.
Zdziwić się musiałem ich ogromowi, Elichrysom najrozmaitszym, Gomphrenom, Athanasiom, Amaranthusom, ale jeszcześmy nie skończyli ich przeglądu, gdy gospodarz ujrzawszy trejbhauz popędził ze mną ku niemu.
— Tu! — zawołał — ujrzysz pan to, czego u nas nie ma nigdzie w kraju jeszcze, unikaty! nowe od-