Nieznany autor „Paradoksów Koronnych“ powiada nam o królowej Bonie, że inaczej nie zwała głupich ludzi, jeno — dobry człowiek! Od niej to zapewne poszło i dzisiejsze nasze: „dobry człowiek,“ „dobry człeczysko,“ zastosowane do tych, których inaczej określić trudno. Dobry człowiek jest i u nas i wszędzie typem bardzo pospolitym; ale w gminie tych dobrych ludzi, których się co krok spotyka, ogromna rozmaitość!
Dobry człowiek może być głupim, głupawym, a nawet uczonym (co się trafia); nie może jednak być człowiekiem charakteru tęgiego, bo ta dobroć najczęściej oznacza brak jego zupełny. W społeczeństwie ci dobrzy ludzie są prawdziwą plagą i nieszczęściem. Nikogoby nie chcieli obrazić, nikogo zadrasnąć, nikomu się sprzeciwić; potakują więc i kłaniają się, uśmiechają, uniewinniają i puszczają mimo, co tylko chce przejść, nie zatrzymując po drodze.
Dobrym też ludziom pospolicie najgorzej się dzieje, każdy się niemi posługuje, popycha, zwala na nich winę, z swoich się grzechów niemi obmywa — i przyjaciele wszystkich, najczęściej jednej przyjaznej prawdziwie duszy nie mają. Ale oni wolą to wszystko znosić, niż raz się ostro postawić i wyjść ze swej skorupy lenistwa i słabości. W młodości są to posługacze wszystkich rówieśników, pierwsi do nastawienia pleców, gdy po nich drapać się komu potrzeba, w klasach na ich rachunek robią się figle, za które pokutują; oni najniebezpieczniejszych podejmują się misyj i z każej kłótni guza wynoszą. Nieco później