Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/100

Ta strona została przepisana.

brać do serca. Spostrzegł to Sylwester i z kolei on się obraził, że wielkiéj wyższości jego uznać nie umiał kuzyn.
— Zresztą — dodał — idźmy każdy swoim dworem, niech każdy zachowa swobodę, i owszem. Rób co ci się widzi lepiéj, ja się przy moim sposobie zapatrywania bynajmniéj nie upieram.
— Ja przecież rady twéj nie odrzucam — rzekł nasępiony jeszcze Kazio — nie mówię nic. W tém masz słuszność, że nic dziś decydować nie czas, należy się dobrze rozpatrzyć.
— Zgoda zupełna na to — rzekł Sylwester idąc powoli daléj w ogród. — Miejmy oczy otwarte i zamiast doktrynerskiéj, przyjmijmy politykę utylitarną. Okoliczności wskażą co mamy czynić.
Tak się rozmowa skończyła co do punktów głównych, a rozpoczęły urywane postrzeżenia, domysły i sądy o pannie Zofii, którą Sylwester dosyć lekceważył. Jeszcze o tém rozprawiali, gdy nadbiegł służący zapraszający do śniadania, które już podane było w sali jadalnéj jak zwykle. Obaj panowie pośpieszyli oddać dzień dobry babce, przy któréj już panna Zofia w czarnéj sukience siedziała. Na jéj twarzy, tak samo jak wczoraj, nie widać było pomięszania, ale wyraz silnéj woli. Nie była bardzo wesołą, ani upokorzoną tą wielkością i państwem jakie ją spotkało w Zamszu. Oczy podkomorzynéj śledziły ją bacznie. Gdy w progu ukazali się kuzynkowie, gospodyni powitała ich z uśmiechem, jak zwykle. Panna Zofia na ukłony odpowiedziała milczącem głowy pochyleniem. Sylwester od progu już rad był z dowcipem, który miał być jego atrybucyą, wystąpić.
— Korzystaliśmy — rzekł — z pięknego jesiennego poranka, ale się nam nie poszczęścił, dwa zające drogę przebiegły.
— Mówią, że to tylko jest złą wróżbą w drodze i na polowaniu — odparła babka uśmiechając się — a na polowanie żadne się nie wybieracie. Gdyby się to trafiło panu Migurze, albo Gondraszowi...