to imię tylko dawała Babuni, bo ono nas upoważni do nazywania jéj kuzynką.
Zofia się zarumieniła, ale wejrzenie przelotne, prawie surowe, odpowiedziało panu Sylwestrowi tak dobitnie, iż nie potrzebowała go słowem potwierdzać.
— Na te imiona, tak pochlebne i miłe, należy wprzódy zasłużyć — szepnęła cicho. — Nie mam ich używać ani przybierać prawa.
— Ja przy mojém obstaję i powagą wieku, wymagam go, bo mi się należy — dodała podkomorzyna.
— A posłuszeństwo starszym — wtrącił pan Sylwester — wszak i na Polesiu jest prawem?
— Tak, i grzeczność względem wszystkich — cicho, dwuznacznie odezwała się panna Zofia.
Sylwester umilkł. W téj chwili ściągać się zaczęli wszyscy do śniadania, wszedł wikary ze starym Morawińskim, Gondrasz i pan Migura.
Deręgowska wsuwająca się za niemi, po ucałowaniu rączek podkomorzynéj, zwróciła się zaraz do nowo-przybyłéj z czułością wielką, aby sobie laski jéj zaskarbić, gdyż już w niéj czuła faworytkę. Nie potrzebowała nadskakiwać, gdyż panna Zofia dla biednéj istoty żyjącéj na lasce, bojaźliwéj, miała i tak sympatyę i równie ochotnie przybliżyła się do niéj. Podkomorzyna choć musiała mówić ze wszystkiemi i odpowiadać na różne pytania, nie spuszczała z oka Zosi.
Przy śniadaniu toczyła się tak przerywana dziwna rozmowa, do któréj się wszyscy potroszę mięszali, iż trudnoby z niéj było zdać sobie sprawę. Uderzyło to nawet pana Sylwestra, iż dziką mieszkankę Polesia znalazł oswojoną ze światem więcéj daleko niż się spodziewał, oczytaną i wychowaną staranniéj niż sądził. Najprzód język francuzki, którym mówiła wcale dobrze, już go zbił z tropu, okazało się że i po niemiecku rozumiała, a literatura nawet najnowsza obcą jéj nie była. Obu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/102
Ta strona została przepisana.