dziło to trochę więcéj poszanowania dla niéj, tém bardziéj, że się wcale nie popisywała z tém, i tylko zmuszona niejako przyznawała się z kolei.
Kazio milczał i obserwował, a nie uszło jego baczności, iż Sylwester, który począł był od podżartowywania, ton zmienił i spoważniał.
Chcąc starego Morawińskiego czémś zająć, rozpytywano o domy pańskie znanych rodzin możnych, które naówczas tę część Polesia zamieszkiwały. I on i córka odpowiedziami dowiedli, że byli z niemi w stosunkach.
Stary się rozgadał o polowaniach w Dąbrowicy i Rafałówce i napomknął o wielu poufałéj mu znanych osobach, w których domach bywał często. Poleszucy przez to nabrali wagi w oczach obu kuzynów; nie byli to już ludzie tak od świata oderwani, zadomowieni, jak ich sobie wystawiano.
Od śniadania Deręgowska wzięła pannę Zofię, aby jéj ogród pokazać, czému się podkomorzyna nie tylko nie sprzeciwiła, ale owszem bardzo była rada. Wyszły więc razem. Zofia wesoła, że się uwolni na chwilę od niedyskretnych, i jak się jéj zdawało, nieżyczliwych wejrzeń kuzynów, Deręgowska szczęśliwa, iż pierwsza sobie względy przyszłéj faworyty zaskarbi.
Wiek, choroba, trwożliwy charakter biednéj kobieciny, która nigdy zbyt bystrą nie była, czynił z niéj teraz istotę prawdziwie litość obudzającą. Poczciwa Deręgowska nie miała taktu najmniejszego. Zaledwie się znalazły w pewném oddaleniu od pałacu, gdy zwróciwszy się do Zosi zaczęła ją ściskać, i łzy się jéj aż z oczów potoczyły.
— Moja droga panno Zofio — poczęła śpiesząc się i jąkając, jakby przestraszona — jakże ja jestem rada, że mi ta przechadzka nastręcza sposobność zbliżenia się do niéj. Bóg widzi, mogę to śmiało powiedzieć, na pierwsze wejrzenie uczulam taką sympatyę dla panny Zofii.
Ta zaczęła dziękować. Deręgowska znowu się rozpłakała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/103
Ta strona została przepisana.