— My ją ztąd prędko wykurzymy — i śmiała się pokazując białe ząbki.
Pomimo wpływu na podkomorzynę, wziętości jaką miała i zręcznie rzucanych słówek, przeszkodzić zaproszeniu wnuczki nie było jéj podobna. Nadto znała swą panią, by śmiała otwarcie wystąpić przeciw jéj woli. Pani Mylska nie dopuszczała nigdy jawnie kierować sobą, choć bez wiedzy wpływom czasem ulegała. Plan więc panny Justyny osnuty był na korzystaniu z różnych spodziewanych okoliczności i obrzydzeniu babci téj wnuczki, którą wyobrażała sobie, jak pan Sylwester, gąską z Polesia. Uplanowała sobie zbliżyć się do niéj, wkraść w jéj zaufanie, słabe strony odkryć i podkomorzynie zręcznie je wskazywać, zawsze niby z wielką miłością dla panienki.
Taki był program, ale zaraz na wstępie w wykonaniu zaszły trudności.
Panna Justyna ofiarowała się objąć usługę przy pannie Zofii, jakkolwiek to dla niéj było upokarzającém.
— Ja, proszę jaśnie pani — mówiła głosem dźwięcznym choć niezbyt miłym — z duszy serca panience posłużę. Dla czegóż nie...
— Niepotrzeba tego — odparła podkomorzyna — jesteś mnie potrzebną.
— To się pogodzi...
— Nie, ja tego niechcę. Wiem, że koniec końcem byłoby ci to przykrém. Zosia, nienawykła do wykwintnéj usługi, zadowolni się Anuśką.
Napróżno ofiarowała po kilkakroć swe usługi panience, która daleko mniéj od niéj arystokratycznie wyglądała, podkomorzyna nie zmieniła rozporządzenia. Pozostało więc Justysi wcisnąć się, poznać, stać potrzebną i zdaleka wypatrywać zręczności szkodzenia. Anusia papla, dziecko jeszcze, sama o tein nie wiedząc wybornie służyć mogła. Dorszem nad to pierwsze niepowodzenie, było, że jedném wejrzeniem zdała pan-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/109
Ta strona została przepisana.