Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/112

Ta strona została przepisana.

oblicza, jakby skupionego w sobie ducha weszła do sypialnego pokoju podkomorzynéj, a ktoby ją był widział z taką dystynkcyą, godnością i elegancyą zbliżającą się do staruszki, nigdyby pewnie nie śmiał posądzić o poufałe konszachty z miłym Kaziem. Zdawała się nieprzystępną i miała powagę Junony.
Podkomorzyna spojrzała na nią obojętnie. Justysia, wedle zwyczaju obeszła i obejrzała wszystko w sypialni, spróbowała posłania, z nadzwyczajną troskliwością sprawdziła najmniejszy szczegół, i zbadawszy tak a wypróbowawszy od lampki aż do stojącéj na stole karafki, cukru i szklanki, czy były w należytym porządku.
— Pani nie ma nic do rozkazania?
— Nie, moja kochana Justysiu — była spokojna odpowiedź.
— Kochana pani musi być zmęczoną, możeby wcześniéj się położyła, jabym pomogła.
— Nie, dziękuję ci, jeszczem się nie modliła...
Nastąpiło krótkie milczenie.
— Możeby pani kazała zobaczyć, czy pannie Zofii czego nie brak? — dodała głosem słodyczy pełnym Justysia.
Podkomorzyna spojrzała na nią.
— Dziękuję ci za pamięć o niéj, ale, lepiéj dać pokój,.łaby to żenowało, a i ona zmęczoną być musi...
— O! proszę pani, takie to młode...
Było to widocznie zagajenie rozmowy, lecz podkomorzyna nie zdawała się skłonną do prowadzenia jéj, nie odpowiedziała nic.
— Daj mi różaniec, proszę cię — rzekła po chwili z westchnieniem.
Posłuszna, krokiem cichym posunęła się ku wiadomemu jéj miejscu, gdzie ametystowy różaniec zwykł był spoczywać, panna Justyna i z pokłonem przyniosła go pani, pochyliła się do jéj ręki z pokorą i ucałowawszy ją wyszła na palcach.
Z sypialni pani podkomorzynéj dwoje drzwi prowadziło,