szczyłby wątłą istotę. Twarzyczki takie zjawiają się i nikną, stworzone, by przypomniały niebiosa i do niebios uleciały.
Popatrzywszy na obraz, wolnym krokiem przeszła podkomorzyna do klęcznika, upadla na kolana, ręce złożyła i zaczęła się modlić.
Wśród modlitwy pytała swojego sumienia, czy nie dała się egoizmowi uwieść, wyrywając szczęśliwe wśród swéj rodziny dziecię cudze, w którém mieć pragnęła zastępcę utraconéj córki? Godziłoż się spokój jéj zakłócić, wystawić ją na próbę, narazić na ludzkie niechęci, aby dogodzić sercu spragnionemu?
Zadumana, wpół się modląc, pół rozmyślając i pragnąc z nieba ściągnąć natchnienie, staruszka pozostała długo, dłużéj niż zwykle, przy klęczniku. Wstała nareszcie, czując się osłabłą, przechodząc przez pokój spojrzała na kilka drobnych pamiątek i wróciła do swéj sypialni.
Godzina była późną, zdziwiła się mocno podkomorzyna, gdy otwierając drzwi ujrzała stojącą i oczekującą na siebie jeszcze pannę Justynę.
Zręczna panienka w téj chwili czuła potrzebę okazania większéj niż kiedy gorliwości o zdrowie pani.
— Cóż ty tu robisz? — zapytała podkomorzyna.
— Pani daruje, ale taka czegoś byłam niespokojna, że mi wytrzymać było trudno. Pozwoliłam sobie powrócić, aby drogiéj pani pomódz rozebrać się.
— Wiesz, że ja tego niepotrzebuję, moja Justysiu.
— Ale pani dziś zmęczona, już proszę pozwolić.
To mówiąc chwyciła z rąk jéj lichtarz Justysia, i żywo zajmować się poczęła około przygotowania łóżka.
— Mnie bo pani tak żal — cicho szczebiotała panna Justyna — a! już doprawdy tego wyrazić trudno. Paniby potrzebowała takiego spokoju, a tu go u nas nie ma nigdy, i jeszcze, niech mi już pani szczerość moją daruje, sama sobie nabiera kłopotu..
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/115
Ta strona została przepisana.